Lola pojawiła się u nas we wrześniu 2015 roku.
Po 10 latach życia w pseudohodowli i najprawdopodobniej trzymania w klatce.
Z wyglądu nie przypominała cavaliera. Była stara, chuda, siwiejąca, z zapadniętym kręgosłupem, wyciągniętymi sutkami, wybitymi zębami i spiłowanymi kłami. Od dziewczyn, które przekazały mi ją do adopcji dowiedziałam się, że weterynarz dokonujący zabiegu sterylizacji potwierdził niedawno przebytą ciążę. Byliśmy z mężem przekonani, że ona nie przeżyje zbyt długo, ale przynajmniej ostatnie chwile spędzi we własnym, ciepłym kącie, otoczona opieką.

Lola okazała się być cudowną sunią. Bardzo uczuciową, niezwykle inteligentną i spragnioną miłości. Przez bardzo długi czas była wylękniona. Bała się gwałtowniejszych ruchów, zawołana ostatnie kilka metrów pokonywała czołgając się. Rosłych mężczyzn (w tym mojego męża i ojca) bała się do tego stopnia, że musieliśmy zasięgnąć porady behawiorysty. Praktycznie z każdej drzemki wyrywały ją koszmary, bo zrywała się nagle i próbowała uciekać.


Po około roku zaczęły następować cieszące nas zmiany. Lola zaczęła pewniej się poruszać, podkulony do tej pory lichutki ogonek obrósł sierścią i zaczęła normalnie go nosić. Zaokrągliła się i wypiękniała. Choć nie potrafiła bawić się zabawkami, to bardzo dobrze czuła się w towarzystwie innych cavalierów.
Pozostała przy tym bardzo skromna i wdzięczna. Za sposób podziękowania za posiłek wybrała sobie tulenie się do stóp. Towarzyszyła mi niemal w każdych czynnościach domowych drepcząc za mną jak cień. Przysiadywała zawsze blisko ściany w pomieszczeniu, w którym przebywałam, jakby chciała powiedzieć „zobacz, nie będę ci przeszkadzać, tylko pozwól mi tu być…”

 

Przy jednej z kontrolnych wizyt u weterynarza udało nam się odczytać tatuaż z ucha, który potwierdziłam w jednym z oddziałów ZKwP. Okazało się, że Lola była bardzo nieszczęśliwie (dla niej) sprzedanym rasowym cavalierem. Nie miało to dla nas żadnego znaczenia: rasowa czy nie. Była nasza!
Maleńka, skrzywdzona i wykorzystana przez złych ludzi, najukochańsza istotka na świecie.

Po pewnym czasie zaczęły pojawiać się problemy ze zdrowiem. Trzustka, wątroba, tarczyca, spadek wagi, biegunki.
Pewnego dnia Lola rozchorowała się gwałtownie i całkowicie.
W dzień jeździliśmy z nią do lekarzy, wieczorami podawaliśmy kolejne kroplówki, w nocy czuwałam przy jej legowisku. Walczyliśmy kilka dni i nocy. Powoli zaczęliśmy tracić nadzieję patrząc na coraz słabsze ciałko, które nie chciało się regenerować. Baliśmy się momentu w którym będziemy musieli podjąć bardzo trudną dla nas decyzję o eutanazji.
Kochana Lola oszczędziła nam tego wyboru i odeszła sama we śnie. W niedzielny poranek 26 listopada 2017 kiedy jeszcze wszyscy spali. Zrobiła to w swoim stylu. Cichutko, nie chcąc przeszkadzać nikomu.

   

Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak wielką pozostawi po sobie pustkę w naszych sercach…